A co jeżeli autor nie widzi miasta, bo ma okno z widokiem na puszczę?
Mój nastrój buduje synestetyczne uczucie smaku miętowych czekoladek.
— Przepełnia mnie uczucie smaku miętowych czekoladek! — Krzyczę w myślach przez okno, ale tak na prawdę, nie krzyczę, bo jeszcze ktoś usłyszy i jak zawsze spyta — Po co krzyczysz jak wariat? — I jak zwykle nie uwierzy, że ja po prostu jestem szalony.
Patrzę więc tylko ślepo w dal. Sad drzemie spokojnie w mroku nocy. Łąkę zasnuwają delikatne mgły. Drzewa nad rzeką stoją w ledwo widocznej zieleni. Drogi za rzeką nie widać wcale. Dymy z kominów kładą się nisko ponad polami za drogą. Dalej jest wzgórze, a co jest za wzgórzem — nie widzę. A potem już tylko horyzont, a na nim czarne sylwetki drzew na tle pomarańczowawej łuny miasta. I komin z czerwonym światełkiem ponad lasem. Wyżej niebo jest już czysto pomarańczowe od miejskich świateł. A jeśli unieść głowę i spojrzeć naprawdę do góry to pomarańcz przechodzi w wolno w granat, czy wręcz ultramarynę nieba.
Nie umiem się zdecydować, zamknąć okno, czy je otworzyć? Jeżeli zamknę zaraz dojdę do wniosku, że mi za duszno. A jeśli otworzę, zaraz będzie mi zimno. Więc może tylko uchylę?
Odsłonić firanki, czy raczej zasunąć? Jeśli odsłonię będę czuł na sobie nieznośną możliwość dojrzenia przez sąsiadów co robię. Ale też kusi niezmiernie, by wpuścić do domu trochę światła. Sam nie wiem.
Nie umiem się zdecydować, czy powinienem pisać tutaj coś więcej, czy nie?
Podmiejski lasek. Chołota z przedmieści zasrała go doszczętnie swoimi psami. Dosłownie, psie gówno przy psim gównie. Brzydzę się nimi! A fe…
Pamiętacie ten wiersz Afanasija Feta? |
|
Letni wieczór cichy, jasny; wśród meandrów wierzby drzemią; zachód nieba blado-krasny; wody rzeki nim się mienią. Wśród wierzchołków, w drzew wyżynach wiatr przepełza leśną głuszę. Słyszysz rżenie po dolinach? To tabun niesie się kłusem. |
Летний вечер тих и ясен; Посмотри, как дремлют ивы; Запад неба бледно-красен, И реки блестят извивы. От вершин скользя к вершинам, Ветр ползет лесною высью. Слышишь ржанье по долинам? То табун несется рысью. |
Choć nie jestem pewien, czy nie lepiej byłoby to przetłumaczyć tak lub tak. |
|
Wieczór letni cichy, jasny; Spójrz w zadumie wierzby śnią; Zachód nieba blado-krasny, i meandry rzeki lśnią. Od wyżyn, szumi w wyżynach, wiatr pełznie w śnie w leśną głuszę. Słyszysz rżenie po dolinach? To tabun niesie się kłusem. |
Letni wieczór cichy, jasny; spójrz, nad rzeką drzemią iwy; zachód nieba blado-krasny rzeki lśni meander tkliwy. Od wyżyn błądząc w wyżynach, wiatr płeznie przez leśną głuszę, Słyszysz rżenie po dolinach? To tabun niesie się kłusem. |
Biegłaś ścieżką poprzez widny las, a wiatr śpiewał pośród drzew konarów, słońce refleksami, kolorami grało i w bezruchu stało, kiedy nocy leśne mary w świetle dnia, stawały się jawą, niczym rozjaśniający się obraz rzeczy w snach. Grzybki spod kapeluszy na ciebie spoglądały, a gdyś krok za krokiem postąpiła, przysięgłabyś, że wokół twoich śladów na mchu zatańczyły. Brązowawe ptaki, wtapiające się piórami, ich kolorem, w kolor kopuł drzew, przefruwały gdzieś nad głową żółtym lotem. Więc co było robić? Z rozmarzenia wtem zostałaś kotem!
Dymy układają się równą warstwą nisko nad nadrzecznymi polami. Kawałek przybrzeżnej łąki spowija poranna mgła. Wszędzie jest pełno rosy, magii świtu i odgłosów budzących się bagiennych ptaków. Powietrze jest nieco wilgotne i przepełnione cichą radością i zadziwieniem. Nie wiem czemu mam nieodparte wrażenie, że dźwięki poranka mają sinawy odcień, a wschodzące słońce lśni cynobrowym dźwiękiem dzwoneczków.
Czasem nad ranem można usłyszeć tutaj żurawie. Nocą zaś wśród łąk rozbrzmiewa rzekot rzekotek. Koło południa, bywa że wśród łąk przechadza się bocian. Wieczorem niestety słychać już tylko bezmyślne wiejskich psów szczekanie.
Ale jeśli uciec chcesz przed tym nazbyt cywilizacyjnym (jak na łąki u rzek zbiegu) dźwiękiem, możesz się obrócić plecami do miasta, przejść ulicami wsi; minąć mostek, skrzyżowanie, jezioro; i zapuścić się w las.
Nad brzegiem jeziora w oddali palą się lampy odległej drogi, ich światło odbija się w wodzie drżącymi złotymi smugami. Tafla jest spokojna. Tu gdzie stoisz otaczają Cię drzewa, lecz w ciemności widzisz je tylko jako czarne kontury na tle sinego nieba. Wsłuchaj się w noc.
To miejsce najsampierw dookreśla ustawiczny plusk. To stróżka wody wpada do jeziora. Tu woda podmywa korzenie drzew. Wokół ziemia jest mokra, wilgotna, błotnista. I tylko brzeg jest stabilny, dzięki sięgającym wody korzeniom stojącego tu drzewa. Drewniana skarpa, czy podest, którą tworzą, dodaje temu miejscu uroku. I innym drzewom blisko tu do wody. Spuszczają ku niej swe gałęzie. Lecz to konary wzrok bardziej przyciągają, bo wejść tam, zda się, można po deseczkach przybitych do drzewa na kształt drabinki.
Zaczyna świtać, odzywają się pierwsze ptaki.
W dzień to miejsce wygląda zupełnie inaczej. Przejrzystość wody ujawniona w promieniach porannego słońca pokazuje, że toń jest głęboka niemal od samego brzegu. U Twych stóp, poniżej zwieszających się nad wodą grubych korzeni, na których stoisz, przykryte falującą taflą wody, majaczą zalegające dno gałęzie. Przy samym brzegu woda głęboka jest tylko na metr, ale już kawałek dalej z pewnością można by się utopić.
Czy to miasto istnieje? A niechaj przepadnie!
Tam gdzieś w domu pośród pól mieszka ona. Czy tańczy o poranku wśród traw, czy spogląda tylko na ciszę przez okno, jak ja?
Tego jednak dojrzeć nie mogę, zasłaniają mi pola, pola po horyzont, po miasto, po las. I nadrzeczne łąki, i nadrzeczny las.
Bezkres traw faluje miarowo na delikatnym wietrze. Sztywne choć cieniutkie jak igiełki łodygi sucholubnych traw wyglądają z oddali jak falujący obraz gorącego piasku lub złocisto-migotliwy refleks na płycie CD.
Gdzieś w oddali, w oceanie traw, niczym topielica na tafli jeziora, z wieńcem zasuszonych niepozornych kwiatuszków na skroni, uśmiechając się lekko, w zwiewnej sukience w kolorach lata, dmuchając w dmuchawce tańczyła piękna femme fatale.
Rozchyla delikatnie usta, a na jej twarzy siada motyl.